Cronici
Literacka Kanciapa
Nie pamiętam czasów Polski Ludowej i Związku Radzieckiego. Nie mam prawa pamiętać, bo urodziłem się już w nowej, wolnej (tak mówią) Polsce. Jednak z opowieści rodziców, znajomych, z filmu i literatury, mniej więcej orientuję się jak wyglądało życie w tamtej „epoce”.
Jedni wspominają je jako udrękę, gułag w wersji soft… inni wprost przeciwnie, z łezką w oku mówią o minionych czasach dobrobytu, kiedy to każdy miał robotę, do wszystkiego były dopłaty, a na ulicach nie było tyle zła. Było skromnie, ale stabilnie, nie to, co dzisiaj.
Ernu w swoim literackim eksperymencie, zabiera nas za „żelazną kurtynę”, jednak nie pokazuje świata zbezczeszczonego, piekła na ziemi, jakim straszy się małe dzieci. Ukazuje świat pełen absurdów, zdarzeń paranoicznych balansujących na granicy snu i jawy, a z drugiej strony coś, co z perspektywy kilkudziesięciu lat (gdy wspominają to osoby w wieku zbliżonym do autora) wydawać się może zaledwie złym snem.
To jednak świat, za którym tęsknią wszyscy ci, którzy najzwyczajniej w świecie gdzieś tam sobie egzystowali, nie przejmując się specjalnie tym, co dzieje poza ścianami ich mieszkań. Wspominany z nostalgią czas, kiedy każdy miał pracę, na chleb i flaszkę, a co roku toczył się swoim dużym fiatem do Bułgarii czy Chorwacji. Kto nie był poddany represjom, kto nie musiał ugiąć karku… złego słowa raczej nie powie.
Zastanawiam się czy aby Ernu nie prowadzi mnie na manowce. Z jednej strony utyskuje, narzeka na minione realia, a z drugiej, wspomina je z pewnym rozrzewnieniem. Jego „wspominki” są czymś w rodzaju gawędy, opowieści przy kuflu piwa, chwilą, gdy stary wyjadacz, który nie jedno przeżył, może podzielić się swoimi przemyśleniami. Jednak nie ma tu zbyt wiele wartościowania. Nic nie jest uznane za jednoznacznie złe lub dobre (no chyba, że żwaczka).
Ja sam wspominam czasy swojego dzieciństwa z pewnym rozrzewnieniem. Mimo iż nie obfitowało ono w atrakcje pokroju gier komputerowych (ale w PSX-a się łoiło ostro), Internetu czy wszechobecnych smartfonów (pfff) i było raczej skromne, nie zamieniłbym go na nic innego.
Ernu wychodzi z podobnego założenia. Była jak było. A było niebanalnie, i zwyczajnie zarazem. Grunt, że wszyscy zdrowi. Co ciekawe w jego ujęciu „tamtych czasów”, to fakt ich przystawalności do tego, czym żyje się obecnie. Ernu może mieć rację mówiąc, że na dobrą sprawę nie zmieniło się aż tyle, ile nam się wydaje.
Pewnie wielu, a kto wie, czy nie większość, by się z tym nie zgodziła, jednak obserwując przeciętnych obywateli – czy to Polski czy Rumunii, czy Rosji, odnosi się wrażenie, że w poszczególnych aspektach czas się zatrzymał. Wiele się zmieniło, jednak w dalszym ciągu różnimy się od innych.
Jak więc było w czasach ZSRR? To zależy od jednostki, bo każdy przeżywał to inaczej. I choć ogólną wizję da się – z pewnym trudem – wyklarować, nie wydaje się ona aż tak mroczna. Warto pamiętać, że to, co dzieje się DZIŚ, jest wypadkową zdarzeń PRZESZŁYCH. Nie można się od nich odciąć, jakie by one nie były.
Ernu napisał mądrą książkę. Ten wycinek niegdysiejszej rzeczywistości stanowił dla mnie kolejną lekcję historii, pokory i dał pożądanego kopniaka, dzięki któremu mogę podążać dalej, bogatszy w nowe doświadczenia.
Literyjakkwiaty.wordpress.com
Nie wiem czy przeczytanie dwóch pozycji jednego wydawnictwa może upoważniać do wyrażania opinii o jakości i klimacie książek, które wydaje. Ale mimo wątpliwości pokuszę się o stwierdzenie, że „Urodzony w ZSRR” wpisuje się w drzewo, jakie pielęgnuje Claroscuro. Nie jest to kaliber Verhulsta czy Garniera ale poziomem nie odstaje.
Vasile Ernu, trochę niczym nasza rodzona Michaśka zabiera nas w nostalgiczną podróż po dawnym Kraju Rad. Michał Witkowski miał w mojej ocenie łatwiejsze zadanie w „Fototapecie”, bo był już po wspaniałym debiucie „Lubiewa”, poza tym jest moim rówieśnikiem (niemal) i krajanem, więc wszystko przemawiało na jego korzyść. Książka już nie musiała przemawiać (choć była całkiem w porządku). Nie chcę jednak porównywać obu książek, bo choć zbliżone tematyką, klimat mają zupełnie inny. Inny styl i inne poczucie humoru.
Z resztą Vasile Ernu też jest niemal moim rówieśnikiem, i niektóre opisywane przez niego zjawiska, czy wręcz fenomeny, nagle wyłaniają się z mojej pamięci i uśmiecham się do siebie, bo tak, tak… ja też to pamiętam. Wiele jednak zdarzeń, osób, sytuacji było mi nieco obcych, ale też nie tak do końca, bo przeglądając nawet w małym natężeniu literaturę rosyjską, chcąc nie chcąc, chłonie się nie tylko opowiadane historie, ale również rzeczywistość, w której są osadzone (myślę o „Jest noc” Pietruszewskiej czy „Czas kobiet” Czyżowej). Ernu jest jednak daleki od dramatyzowania, raczej stawia na prosty, gładki styl i niewymuszone poczucie humoru, przez co książkę czyta się dobrze i lekko. Choć słowo daję, jak czytałam o wódce a raczej o tym, co i jak się piło i z czego robiło się trunki, to kręciło mi się w głowie. Jako świeżo upieczony „użytkownik” portalu Fragrantica, zastanawiałam się czy ten portal ma swój odpowiednik w Rosji i czy rozprawia się na nim o zapachach, czy o proporcjach i smakach. Jerofiejew, stary mistrz, coś tam podszeptywał między linijkami, a ja mimowolnie pomyślałam sobie, że autor „W Syberyjskich lasach” powinien jednak bratać się z Rosją wśród ludzi a nie na pustkowiach. Bo będąc w odosobnieniu on sobie to wszystko jedynie wyobraża i potem nas raczy natchnionymi kawałkami, podczas gdy rzeczywistość jest o wiele bardziej ciekawsza i przede wszystkim z mięsa.
(A teraz mała dygresja. Czasami, gdy czytam książki, dyskutuję z autorem i robię sobie notatki. Dzieje się tak w szczególności, gdy czytam książki, o których potem będę pisać. Nie inaczej było tym razem. Już mi się w głowie wszystko układało, już prawie wiedziałam, jak to opiszę, aż tu nagle… bach! Postanowiłam jednak zostawić misternie ułożony tekst bynajmniej nie z lenistwa, ale dlatego, że oddawał moje wrażenia po pierwszej połowie lektury… i po zamknięciu książki. Po przeczytaniu drugiej połowy, coś się jednak wydarzyło.)
Gdy dotarłam do Okudżawy i Wysockiego, do Bułhakowa, Grossmana oraz ogólnie rzecz biorąc do filmu, poczułam żal, że tak mało i tak pobieżnie, i tak w zasadzie nic odkrywczego. Pomyślałam sobie jednak, że ok, jakby miało być głębiej, byłoby ciężej a książka przecież napisana jest dosyć lekko, więc chcąc zachować jednolitą konwencję, musi być tak, jak jest. Powierzchownie i grubą kreską. Przełknęłam. Ale czytam dalej, a tam znajduję taki kamyczek, który nie tylko zaczął mnie uwierać podczas dalszej podróży, ale zmienił perspektywę postrzegania książki. Na kilkadziesiąt stron co najmniej:
Druga wojna światowa lub jak my ją określaliśmy Wielka Wojna Ojczyźniana, była prawdziwą tragedią, a dla nas źródłem prawdziwej fascynacji i wielkiej dumy. (…) Podstępnie zaatakowano nas, podczas gdy spokojnie zaglądaliśmy do gazet i budowaliśmy świetlaną przyszłość. Wróg zaatakował nas nieprzygotowanych, podły i uzbrojony po zęby.
Podstępnie zaatakowano? Spokojnie zaglądaliśmy do gazet? Nieprzygotowanych? Trzymajcie mnie, bo padnę! Przyznam, poczułam jakby mnie ktoś walnął obuchem, bo człowiek sobie miło płynie wesołym statkiem po spokojnej rzeczce a tu nagle taki wodospad! Odtąd czytałam już inaczej, choć gdzieś z tyłu jeszcze odzywał się we mnie rozsądek: stara, mamy XXI wiek; wszyscy czytali o Stalinie, Hitlerze, o Pakcie (Ribbentrop-Mołotow), o Wojnie. Kurde, przecież ja się urodziłam przed 89!!! To nie jest możliwe. Nikt tak nie myśli!” Ale czytałam dalej. Aż w końcu woda zaczęła znów płynąć spokojnie i dopłynęłam do takiego akapitu: (autor spotyka się z obywatelem USA) Zaczęliśmy coraz bardziej wzajemnie się poznawać. Dowiedziałem się w osłupieniu, że oni uważali, iż wygrali drugą wojnę światową i uratowali Europę przed faszyzmem – dokładnie to samo myślałem ja na temat własnego kraju.(…) Koniec końców, byliśmy ludźmi bardzo normalnymi i byliśmy do siebie bardziej podobni, niż się spodziewaliśmy. I biegiem z powrotem do fragmentu o budowie świetlanej przyszłości i podstępnych atakach. I okazało się, że w zamroczeniu, nie dojrzałam ironii, która czaiła się między linijkami i w samych linijkach nawet. Dałam się zwieść spokojnej rzece i na symulowanych falach pogubiłam wiosła.
Bądźcie więc czujni. Bo książka choć lekka, ma drugi plan i szkoda by było go nie dostrzec.
Planowałam jeszcze napisać o rosyjskich, nocnych Polaków rozmowach w kuchni, o intymności w toaletach, o dowcipach w Rosji (Z kim graniczy Rosja? Z kim chce), ale pozbawiłabym Was przyjemności lektury. A lektura mimo niespodzianki, którą sprawiłam sobie sama, była naprawdę przyjemna. Teraz przede mną „Barcelona Noir” i już ciekawa jestem w jaki dialog dam się wciągnąć tym razem.
Szczepan Matyjasek / Literatura.gildia.pl
Wielka przygoda zwana ZSRR
Przychodząc na świat w ZSRR człowiek, przepraszam, towarzysz, automatycznie stawał się obywatelem utopijnej krainy rządzonej przez kapryśnego króla – I sekretarza Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Tylko od humorów władcy zależało, na ile utopia ta będzie baśniowa, a kiedy stanie się, bynajmniej nie sennym, koszmarem. Także jego świta nie mogła być pewna swojej pozycji, wszyscy jednak mogli dokonać wolnego wyboru w swoich sercach – pozostać wiernym ideałom komunizmu nawet w mroźnych okowach łagru lub zaprzedać duszę burżuazyjnym bożkom… Można by ciągnąć tę opowieść w konwencji fantasmagorii (coś podobnego zresztą uczynił ze znakomitym skutkiem Władimir Sorokin w powieści Zamieć), ale jak powiedziałby Aleksander Kwaśniewski: Tylko po co?. Ilu mieszkańców tego nieistniejącego już kraju, tyle historii, które są próbą reinterpretacji minionych lat.
Vasile Ernu Urodzonym w ZSRR dokłada swoją cegiełkę do potężnego już gmachu prawd, półprawd i ćwierćprawd o tym, jak się żyło naprawdę w Kraju Rad. I trzeba przyznać, że jest to pozycja cokolwiek niejednoznaczna. Przede wszystkim dlatego, że autor puszcza do czytelnika oko – choć nie zawsze o tym wiadomo na pierwszy rzut oka właśnie. I to jest podstawowy dylemat w czasie lektury. Jeśli chcemy potraktować tę książkę jako plażową rozrywkę, nie ma najmniejszych przeciwwskazań, gdyby jednak jakiś uparty odbiorca koniecznie chciał doszukać się znaczeń ukrytych między wierszami, znajdzie je bez trudu. Ernu, były obywatel mołdawskiej SRR, proponuje nam bardzo osobistą kompilację szkiców, których interpretacja zależy od posiadanej wcześniej wiedzy na poruszany temat bądź jej braku. To jednak nie koniec zabawy pod znanym z liceum tytułem: Co autor miał na myśli?. Brak, podstawowej choćby, wiedzy historycznej automatycznie wymusi zaciekawienie i, z całą pewnością, szereg wątpliwości. Ci, którzy literackie zmagania w zrozumieniu tego polityczno-kulturowego tygla zaczęli od Wspomnień z domu umarłych Dostojewskiego, także nie od razu odnajdą “biegun magnetyczny” tej prozy. Z prostego powodu – autor nie tylko w tym nie pomaga, ale stara się przeszkodzić. I porzucając na zawsze, żenujące “klucze interpretacyjne”, skupmy się przez jedną chwilę na tekście.
“Moja pierwsza para dżinsów”, “Co pije obywatel radziecki”, czy “Oda do sowieckiej tualety” to tytuły, które nie brzmią jak rozprawy o komunistycznej potędze w poważnym stylu. Nie jest to jednak praca naukowa i powaga miesza się tu z dowcipem, a tragedia z autoironią. Dużym atutem tego luźnego zbioru wspomnień jest właśnie swoisty dystans sprawiający, że przestaje się postrzegać ZSRR wyłącznie jako imperium zła, w którym życie podobać się mogło jedynie ideowym szaleńcom. Nie bez powodu autor przywołuje takie nazwiska jak Zoszczenko, Jerofiejew, czy Ilf i Pietrow i choć trudno byłoby stawiać go w tym samym rzędzie, to jednak jest on na swój własny sposób kontynuatorem tradycji sowieckiej satyry. Zamiast tworzyć fikcyjnych bohaterów przelewa na papier ciąg subiektywnych retrospekcji, nostalgicznych powrotów do miejsca, które zniknęło z map, rozpadło się, przynosząc chaos rodzącego się kapitalizmu. I robi to z wdziękiem, nawet jeśli sam ulega literackiemu rozproszeniu, próbując w jednej książce pomieścić całość swojego doświadczenia z “radzieckością”. Te “urywki z dziejów”, w których leninizm miesza się z seksem, muzyka rockowa ze zdjęciami rentgenowskimi, a podziemny transport uzależniony jest od atomowych zamrażarek, są dla czytelnika – w zależności od wieku i szerokości geograficznej – znajomą pocztówką sprzed lat lub kosmiczną abstrakcją, ale każdy z tych przypadków generuje niepowtarzalny mikroświat literacki, którego nie doświadczylibyśmy bez Rewolucji Październikowej. I tak jak Vasile Ernu nie rozstrzyga kwestii jednostkowych wyborów moralnych, czy jednoznacznej oceny systemu, tak i my nie powinniśmy wyciągać z tej lektury pochopnych wniosków. Konstrukt władza – obywatel, niezależnie od ustroju, nie wydaje się być szczególnie zagrożony i jedyną radą odautorską jest tutaj gotowość do kwestionowania zastanej rzeczywistości. Stosunkowo łagodne potępienie umysłowego lenistwa, z jakim się tu spotykamy, jest jednocześnie krytyką łatwopalnych ekstremizmów. To właśnie należałoby wziąć pod uwagę, pomijając tym samym wszelkie niedociągnięcia, uproszczenia i braki. W końcu to ani paszkwil, ani panegiryk, a jedynie świetnie skrojony zbiór opowieści z terytorium, które wciąż tak zaskakująco się zmienia, pozostając bez zmian…
Urodzony w ZSRR – Vasile Ernu
Przełożył Radosław Biniarz
Wydawnictwo Claroscuro , 2014 , 319 stron
Literatura rumuńska
Otrzymałam paszport!
Wielkie mi mecyje! – mógłby ktoś odpowiedzieć – żaden sukces i wysiłek. Norma! Tak, to prawda – dzisiaj, ale ten był wyjątkowy nawet jak na współczesne czasy. Miał nietypowo gruby trzon zawierający tak wiele wpisów, tyle wspomnień kryjących się za nimi, skojarzeń odgrzebanych z zakamarków pamięci i odnotowanych podróży w przeszłość, że przybrał formę książki.
A może książka przybrała formę paszportu?
Były złudnie podobne do siebie. Trudno było to jednoznacznie rozstrzygnąć. Okładka książki przypominała mi tę paszportową łącznie z charakterystyczną fakturą powierzchni,
okrągłymi rogami,
paginacją z obowiązkowym elementem urzędowego dokumentu – godłem państwa
i pierwszą stroną zawierającą podstawowe dane właściciela:
A zaraz za nią obszerna treść ukazująca same fakty. Jednak do tego stopnia bardzo subiektywne i osobiste, że wydawca na końcu książki/paszportu umieścił formułkę o nieponoszeniu odpowiedzialności za jego zawartość merytoryczną ani za zgodność treści utworu z prawdą historyczną.
Pomna ostrzeżenia, z paszportem w dłoni, udałam się w podróż na fali wspomnień jego właściciela do kraju, którego już nie ma i w którym, aby otrzymać tę „przepustkę do świata”, trzeba było mieć koneksje, środki lub podpisać lojalkę – do Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Do utopijnego projektu ludzkości – jak nazwał go autor – do którego żaden pociąg, żaden samolot i żadna droga nie prowadzą już. Ten paszport/książka to jedyny sposób na odwiedzenie kraju funkcjonującego w pamięci autora i to właśnie na tym polega wyjątkowość tego dokumentu/publikacji. I świetny pomysł wydawcy na intrygującą formę wydania, która jest dla mnie zawsze argumentem – żaden czytnik takich wrażeń nie dostarczy! To tylko i wyłącznie z tego powodu moja zaprzyjaźniona studentka sięgnęła po książkę i zanim się zorientowałam, że mi ją „podkradła” przed moim czytaniem, była już po lekturze. Zachwycona! Ale to młodzież, która uwielbia słuchać wspomnień z czasów komuny, widzianej chyba chętniej i częściej przez pryzmat filmów Stanisława Barei niż historycznych reportaży czy dokumentów.
Moje podejście było bardziej krytyczne, bo obciążone martyrologiczną lekturą, ale paradoksalnie sentymentalne w swoim podobieństwie do moich wspomnień. W efekcie przeżyłam bardzo ciekawe i zaskakujące doświadczenie, ponieważ do tej pory ZSRR poznawałam od jego oficjalnej, propagandowo kreowanej w mediach, strony oraz od jego działalności represyjnej – łagrów widzianych oczami jeńca wojennego, zesłańca, strażnika czy uciekinierów. Zapomniałam całkowicie (a może nie trafiłam na taką publikację?), że po drugiej stronie drutów żyli ludzie w tym samym totalitarnym ustroju, w którym to nie sztuka naśladowała życie, lecz życie musiało stać się sztuką. Tym, co wyróżnia wspomnienia autora na tle wspomnień zdecydowanie negatywnych lub zdecydowanie pozytywnych, była ich neutralność. Całkowity brak oceny ówczesnego życia w socjalizmie. A pisząc z takiej perspektywy bardzo łatwo popaść w gloryfikację, w niepamięć tego, co złe i częste podkreślanie, a czasem wyolbrzymianie tego, co było dobre lub tylko wydawało się pozytywne na fali nostalgii i tęsknoty.
Tutaj tego nie było.
Autor w przedmowie wyraźnie uprzedził i zwolenników, i przeciwników ZSRR, pisząc – To, co zamierzam tutaj popełnić, jest rodzajem archeologii życia codziennego Związku Radzieckiego, a archeologia nie oferuje klucza do jej zrozumienia, moralnego osądu lub wartościowania. Natomiast jego zadaniem, niczym naukowca, było wydobyć spod warstw niepamięci wszystkie charakterystyczne eksponaty jednoznacznie kojarzone z czasami socjalizmu w postaci bohaterów, sytuacji, wspomnień rzeczy i słów-kluczy, obudowując je kontekstami, skojarzeniami, opowieściami, anegdotami i atmosferą tamtych lat. Każdy rozdział posiadał główną osnowę, wokół której tkał historię ilustrowaną materiałami ikonograficznymi, fonograficznymi i video, które oglądałam i odsłuchiwałam na specjalnie do tego stworzonej stronie internetowej o charakterze przewodnika. Była więc i żwaczka (guma do żucia), plakat propagandowy, tualeta, muzyka, dowcip radziecki, napoje (nie tylko alkohol, ale i kwas chlebowy, którego tradycyjny, domowy przepis znalazłam na stronie blogu autora, niestety po rumuńsku) bohaterowie kreskówek, sam wiecznie żywy Lenin i seks, którego w ZSRR podobno nie było oraz wiele, wiele innych przejawów życia społecznego. Ale, co ciekawe, to spojrzenie autora nie było tylko jednostkowe, pojedyncze, osobiste, bo często posuwał się do analiz, budując ostatecznie wnioski zbiorowe, podane z punktu widzenia społeczeństwa. Co zupełnie nie wykluczało subiektywizmu. Te dwa punkty widzenia stwarzały podwójną perspektywę spojrzenia pokazującą ZSRR od strony dziecka, młodego człowieka i dorosłego oraz narodu, od czasów dzieciństwa do upadku komunizmu. To pierwsze niewinne, ufne w świat zastany równoważone krytycznym spojrzeniem ostatniego, tworzyło jednolity obraz mieszanki piękna i brzydoty podszyty ironią i grozą. Rzeczywistość i dobrą, i złą. Ani lepszą, ani gorszą – i tu, uwaga!, bardzo odważny wniosek autora – od rzeczywistości kapitalizmu! Nazywając się cynikiem, stwierdził – o ile świat, w którym żyłem, zasadzał się na represjach politycznych, to świat do którego trafiłem, bazuje na represjach ekonomicznych. To dwie strony tego samego medalu. Obie stanowią formę represji i kontroli.
Dla mnie rewolucyjny i prowokacyjny pogląd!
Bo oto wraz z paszportem otrzymałam nie tylko pozwolenie na posiadanie dobrych wspomnień z życia w kraju socjalistycznym, ale i spojrzenie zrównujące oba ustroje w szkodliwości oddziaływania na jednostkę i społeczeństwo. To pierwsze przyjęłam z ulgą, bo od tej pory nie muszę zaprzeczać swojemu szczęśliwemu dzieciństwu w socjalizmie, nie narażając się na epitet komunistki, ale to ostatnie muszę przemyśleć. Zbyt wiele we mnie tej ciemnej strony medalu, bym po jednej podróży zachwyciła się blaskiem strony jaśniejszej i tak bardzo uogólniła problem, by dostrzec w nim podobieństwa. Zwłaszcza w ilości planowo i metodycznie wymordowanych ludzi nijak nie mogę ich znaleźć. Autor natomiast sprytnie zachował neutralność do końca, nie opowiadając się po żadnej z tych rzeczywistości, ale za to pozostawiając jedną radę wszystkim wychowanym w jakimkolwiek kraju socjalistycznym (autor urodził się w 1971 roku Rumunii) – Ważne, co z nią zrobimy, w jaki sposób będziemy umieli nią zarządzać i jak ją spożytkujemy.
Wątpmy więc, kwestionujmy, poddawajmy ocenie oraz krytyce i nie podporządkowujmy się z cielęcą ufnością żadnej z rzeczywistości, w której przyszło nam żyć. Wprawdzie świata nie zmienimy, ale zawsze możemy go trochę ulepszyć.
Z tą ostatnią myślą autora zgadzam się w zupełności.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
In una lunga intervista rilasciatami lo scorso anno, oggi per la prima volta in versione integrale su Eastern Europe Post, Vasile Ernu, scrittore e filosofo romeno parlando del suo ultimo romanzo, Gli ultimi eretici dell’Impero, affrontava temi come lo scontro tra Russia e Occidente, la dissidenza in URSS e in Romania, le rivoluzioni colorate di Georgia, Ucraina e Moldova. Le sue considerazioni, seppur provocatorie e viziate da una certa avversione ideologica nei confronti del mondo occidentale, sono interessanti perché esprimono un punto di vista che non è mai propagandistico, piuttosto, citando il titolo del suo libro, eretico. Le considero altresì utili per comprendere la pigrizia culturale di certi intellettuali che, orfani del socialismo, non riescono a elaborare un pensiero forte e preferiscono rifugiarsi nella nostalgia e in critiche talvolta sterili verso il mondo occidentale.
Dal romanzo ostalgico venato di ironia, Nato in Urss, a un romanzo epistolare dal taglio filosofico e dalla forte connotazione politica come Gli ultimi eretici dell’Impero. Qual è stata la molla che l’ha spinta a scrivere questo corposo romanzo che mescola più generi? Cosa si proponeva di evidenziare, denunciare, stigmatizzare?
Nel primo libro ho cercato di parlare del passato senza odio, né passione. Ho cercato di dimostrare che al di là dell’ideologia e del regime repressivo, la gente è riuscita a vivere la propria vita anche nel comunismo. Anche nel comunismo ci si amava, si ballava, si piangeva, si era contenti. La vita è la cosa più importante, trascende i regimi e le ideologie. E io ne parlo con nostalgia, tenerezza, ma anche molta ironia. Nel secondo libro mi concentro su qualcosa di un po’ diverso. Cerco di mettere in dubbio le cose, le storie con una formula più paradossale, e di portare l’attenzione sul fatto che il mondo che abbiamo lasciato potrebbe non essere il “male peggiore”, mentre quello in cui siamo entrati, a sua volta, potrebbe non essere il “paradiso in terra”; inoltre che il nostro ruolo è mettere in dubbio sia il mondo in cui siamo vissuti che quello in cui viviamo ora, per comprenderli meglio. Cerco poi di dimostrare che ogni regime, comunista o capitalista, porta con sé una serie di forme repressive, e che entrambi vogliono farci loro prigionieri e rubarci la vita, che in fondo è la cosa più preziosa che abbiamo. Sollevo, infine, una serie di temi fondamentali legati al passato, ma soprattutto al mondo attuale, basandomi su storie e semplici osservazioni.
Come mai ha deciso di adottare la forma del romanzo epistolare?
Sono un grande appassionato delle epistole dell’apostolo Paolo. Penso che nella nostra epoca il genere epistolare sia molto fecondo. È tipico delle epoche di transizione, di rottura e di eterno movimento. Forse è rimasta l’unica forma con cui siamo ancora in grado di comunicare. Non è vero, del resto, che passiamo tutto il nostro tempo su Messenger e Facebook, mandandoci messaggi, o brevi epistole, perché la realtà non ci permette più di stare insieme? Inoltre, è un genere molto fecondo per la polemica, per gli scambi di idee, i dibattiti. Il genere che mi ha permesso di rendere questo scambio di idee e di polemiche il più vivido possibile. In fondo, gli eroi del mio libro sono le idee, e il genere epistolare è l’ideale per darvi corpo.
Vasile Ernu, chi sono gli ultimi eretici dell’Impero?
Gli ultimi eretici dell’Impero sono una specie in via d’estinzione: sono individui scettici che mettono in discussione tutte le idee preconcette, vecchie e nuove, i cliché, le “verità” e le “buone cose” della nostra vita. Costoro vanno contro corrente, contro il vecchio e il nuovo establishment. La funzione dell’eretico, il suo tipo di atteggiamento e di riflessione, è simile a quella di uno spazzolino da denti. Ha una funzione igienica, con la differenza che non pulisce i denti, ma il cervello, da tutte le idee preconfezionate e i convincimenti anchilosati. È una specie di cui abbiamo gran bisogno, specie oggi, quando l’ideologia dominante e la velocità non lasciano più spazio alla riflessione.
Quale valenza attribuisce al termine eretico? In quale accezione lo usa? Le faccio questa domanda perché a mio avviso il suo libro, pur occupandosi di questioni importanti – dissidenza, mondo occidentale vs mondo sovietico, transizione dei paesi ex sovietici verso la democrazia – non giunge a proporre ottiche visuali innovative sui temi trattati.
Per me l’eretico riveste un ruolo positivo in questo libro. È un virus necessario: è colui che ci ricorda che siamo malati, che ci dà da pensare. Colui che solleva interrogativi e mette in dubbio le zone del potere, lì dove nessuno osa, né ha il coraggio di osare. È vero che i miei eretici, eroi che polemizzano l’uno con l’altro, non danno una “risposta”, non propongono una “ricetta”. Ma non è questa la loro funzione, né tantomeno quella del libro. Ritengo che, secondo la buona tradizione europea, le domande siano più importanti delle risposte. Una buona domanda, una domanda che risulti scomoda e ci dia da pensare, rappresenta già un grande traguardo. Le buone domande possono collocarci sulla traiettoria di una risposta, ci possono aiutare a trovare una soluzione. So che oggi non c’è più tempo per questo genere di preoccupazioni, poiché il tempo è denaro, tutto è denaro, ed è comodo ricercare soluzioni sempre più meccanicistiche. Ma siamo esseri umani, e gli esseri umani devono sognare. Senza sogni non c’è attualità. Dunque, se non inventeremo altre utopie, saremo condannati a una vita meschina, inumana. La lezione della grande letteratura russa è lineare, propone un tema fondamentale e suggerisce una risposta: come liberarci della meschinità, dal terrore dell’uomo minuscolo, dell’uomo piccolo. Risposta: solo il sogno, solo l’utopia possono renderci umani e salvarci dall’“uomo piccolo e meschino”. Non dobbiamo quindi avere timore di fare domande folli, perché soltanto esse potranno condurci all’utopia, e soltanto il sogno potrà salvarci.
Quanto c’è di autobiografico nel personaggio di Vasilij Andreevic?
Abbastanza, dato che utilizzo molte informazioni tratte dalla storia di persone a me care, per le quali nutro ammirazione. Molto del materiale che utilizzo, dalle persone alle idee, è in qualche modo parte di alcune vite, di persone straordinarie che mi hanno lasciato qualcosa dentro. E questo accade non solo nel caso di Vasilij Andreevic, che è un po’ un mio alter ego, ma soprattutto in quello di A.I. Tuttavia, il volume è finzione, non autobiografia.
Crede anche Lei che il dissolvimento dell’URSS sia stata la più grande catastrofe del XX secolo come ha affermato qualche anno fa il presidente russo Vladimir Putin? Le pagine del suo libro sono intrise di nostalgia sovietica…
La nostalgia, come l’amore o l’odio, fanno parte della nostra vita. Rinunciare alla nostalgia vuol dire rinunciare a uno dei sentimenti umani più potenti e importanti. Cosa sarebbe la letteratura senza nostalgia? Cosa sarebbero i libri di Proust? La nostalgia non è un luogo, ma un tempo, un paese del tempo che non possiamo più visitare, in cui non possiamo più tornare se non nel ricordo. Nessuna persona di buon senso può provare nostalgia per le ideologie (comunismo o capitalismo), ma per “i vecchi tempi”, per la sua vita edenica e irripetibile dell’infanzia e dell’adolescenza.
Se la scomparsa dell’URSS è stata una catastrofe? Di certo è stato uno dei più grandi e rilevanti eventi politici, sociali ed economici del XX secolo. Penso che qualsiasi morte porti con sé un che di tragico, e quando il tragicismo assume proporzioni tanto grandi, anche qualcosa di tremendo. Qual è stato il significato della decadenza dell’Impero romano? Per una parte della popolazione è stato una catastrofe, mentre per un’altra si è trattato di una fortuna enorme. Dal punto di vista geopolitico è accaduto lo stesso: è venuto meno un grande Impero, una costruzione unica nel suo genere, con un immenso apparato di repressione, e questo ha portato alla nascita di altre strutture politiche, altri stati ecc. Quando l’URSS è scomparsa, c’era molta euforia, molta allegria, un’aria di libertà indescrivibile. Ma gli effetti sociali ed economici si rivelarono tragici per un numero ingente di persone. Ne risentono ancora oggi molti paesi dell’est. Ma tutto ha un prezzo. Personalmente, mi faccio guidare spesso da un motto: il passato non deve essere amato, né odiato, ma soltanto capito. Per poter vivere nel mondo attuale, per poter comprendere e cambiare il mondo attuale, c’è bisogno in primis di capire il passato di cui ci facciamo carico. Odiare o amare il passato vuol dire restare prigionieri. Io, invece, amo essere libero.
Nel libro i due protagonisti Vasilij Andreevic e il Grande Istigatore affrontano anche il tema della dissidenza. In Italia la dissidenza è stata vista in maniera monolitica probabilmente perché si è parlato tanto di Solzhenitsyn e molto meno di altri esponenti. Vorrei sapere che giudizio dà Lei della dissidenza sovietica e quale ruolo le attribuisce storicamente?
Ho un’opinione meno conformista rispetto ai dissidenti. Ritengo che il dissidente sia un prodotto del collaborazionismo tra i sistemi capitalista e comunista. Il dissidente era il miglior mediatore, una sorta di dizionario o di traduttore dei rapporti tra stati comunisti e capitalisti. Era parte del sistema comunista, ma conosceva bene i linguaggi di entrambi i regimi: traduceva a chi si trovava all’interno quel che il mondo liberale pensava riguardo al mondo comunista, e raccontava al mondo occidentale quanto accadeva nello spazio comunista utilizzando un linguaggio e un gergo liberale. Finché il comunismo è esistito, la sua voce era udibile in diverse forme, ma dopo la caduta del regime è rimasta solo la griglia interpretativa dei vincitori, ovvero del mondo occidentale e del dissidente. Volenti o nolenti, è così. La tragedia è che oggi quel che sappiamo di noi è in gran parte quel che si inquadra nella griglia liberale occidentale. Le forme di interpretazione più anti-conformiste sono molto prolifiche nei mondi marginali, ma in nessun caso saranno ben accolte dal potere ufficiale. C’è un paradosso: la critica liberale e quella dei dissidenti mossa al comunismo è del tutto autentica, ma lo è anche la critica al capitalismo mossa da parte comunista. Ritengo che, oggi come oggi, leggere la griglia dei dissidenti per comprendere il comunismo ci aiuti solo in parte. Ci aiuta a comprendere solo in parte il meccanismo delle repressioni, ma crea nel suo insieme un sistema che distorce e serve gli interessi di un determinato ceto sociale. Per questo motivo gli intellettuali liberali vi si inquadrano facilmente, mentre la maggioranza delle persone quasi per nulla. Ecco perché, a mio parere, i filtri interpretativi devono essere diversificati. Molte volte, analizzando i gruppi marginali, come i banditi o i seguaci delle sette (tema che mi interessa molto), riusciamo a comprendere molto meglio quanto sia accaduto nel comunismo e troviamo interpretazioni di interesse più generale. Io nutro sempre più dubbi riguardo al monopolio interpretativo liberal-occidentale che, per quanto concerne l’interpretazione del comunismo, appartiene anche ai dissidenti. Dobbiamo tenerne conto, ma non deve diventare egemonico. Perché la storia potrebbe vendicarsi, così come ha fatto più di una volta.
Qual è stata la differenza tra il ruolo dei dissidenti in Romania e nell’ex URSS?
La differenza è notevole. L’URSS, che è una prosecuzione della Russia zarista, possiede per tradizione un forte atteggiamento critico. I russi sono degli scettici purosangue. Non dimentichiamo che la stessa parola “intellighenzia” è di origine russa. Membro dell’intellighenzia è quell’intellettuale impegnato politicamente, l’anti-potere che lotta per il bene comune, colui che viene in aiuto delle grandi masse svantaggiate. Anche il periodo zarista era caratterizzato dalla lotta degli intellettuali impegnati, l’apparato di repressione era duro e le carceri traboccavano di intellettuali per diversi motivi politici. La dissidenza sovietica ha conosciuto a sua volta fasi diverse: un conto è la dissidenza degli anni Trenta, un altro è quello degli anni Sessanta, e poi quello degli anni Ottanta. Quel che è certo è che sono sempre esistiti gruppi consistenti di dissidenti che erano scomodi per il potere. In Romania le cose stanno in maniera completamente diversa. La Romania è un paese con una tradizione critica molto debole. Qui, per tradizione, gli intellettuali si affiancano al potere, o nel peggiore dei casi assumono una posizione neutra, di tutto comodo. I dissidenti e coloro che criticano il potere costituiscono l’eccezione. In Romania costoro non sono mai riusciti a coagularsi entro strutture, entro gruppi perlomeno coerenti. In pratica, non hanno contato se non nelle zone periferiche. Penso che l’Occidente e il discorso postcomunista li abbia sopravvalutati. Purtroppo tutto questo ha avuto un effetto negativo, perché si è creata un’immagine falsa, che influenza la comprensione del passato, ma soprattutto del presente. In Romania si sta combattendo il comunismo dopo che è scomparso, mentre sugli abusi del presente si tace.
“Sto assimilando la mia nuova Patria, ma non credo che diverrà mai così intima quanto lo era la mia di un tempo”. Così scrive in un passo del libro uno dei suoi protagonisti. Questa affermazione vale anche per lei, visto che da circa 20 anni risiede in Romania?
Il passaggio dall’URSS alla Romania è stato un’esperienza molto difficile, che mi ha comportato diversi problemi e tensioni. Sono nato e cresciuto in una famiglia in cui predominavano la lingua e la cultura romene, benché quella sovietica avesse un ruolo piuttosto centrale, per via dell’influenza della cultura di strada e della scuola. Ma quando mi sono trasferito in Romania ho subito uno shock culturale nel constatare come quel che conoscevo io di questo paese e di questa cultura non fosse compatibile con l’esistenza quotidiana. Allora ho capito una cosa fondamentale: non basta conoscere la lingua e la cultura di un paese. C’è un’esperienza di vita quotidiana che a volte è più forte della lingua parlata e della cultura assimilata dai libri. Ho notato spesso che noi, romeni educati e cresciuti nell’Impero, pur utilizzando le stesse parole dei romeni di Romania, ci riferiamo spesso a cose diverse, perché dietro le parole ci sono esperienze ed emozioni diverse. Non si può fare astrazione da questa realtà. Abbiamo avuto un’altra esperienza di vita, siamo stati formati e plasmati da altre strutture sociali, da altre esperienze quotidiane. Per questo motivo, spesso riesco a capirmi meglio con gli amici della mia generazione vissuti in URSS, che con i miei coetanei in Romania. Con la Romania, la “mia nuova Patria”, intrattengo un rapporto simile a quello che si ha con una lingua appresa in età adulta: la conosci bene, ma non la senti vicina o intima come quella che ti è appartenuta da quando eri piccolo.
Le Rivoluzioni colorate vengono stigmatizzate nel libro in una missiva del Grande Istigatore che introduce il personaggio de “il cinico”, un ex specialista del dipartimento propaganda del KGB oggi al soldo degli occidentali. Partendo da questo rimando letterario vorrei sapere qual è il suo personale giudizio su queste rivoluzioni pacifiche che hanno caratterizzato i primi anni 2000 in Georgia, Ucraina e Moldova.
Osservando questi movimenti su un lasso di tempo più ampio, ci accorgiamo di alcune cose molto semplici. In primo luogo, essi non hanno fatto altro che contribuire a sostituire certi gruppi di potere, senza imprimere alcun cambiamento profondo nella società. Si è trattato di un mutamento politico superficiale, privo di consapevolezza, che ha fatto l’interesse di alcuni gruppi, e che in gran parte andava a genio agli occidentali. Nel lungo periodo, tuttavia, quelle rivoluzioni si sono rivelate fallimentari, proprio perché non generate da movimenti politici reali, ma confezionati per l’occasione. Non hanno avuto effetti profondi. In secondo luogo, hanno promosso l’ideologia e le politiche prevalenti nel discorso politico occidentale mainstream. Hanno riscosso il gradimento della politica e dell’economia occidentale egemonica, senza partire minimamente dalla situazione politica ed economica reale del paese e delle popolazioni interessate. Si è trattato, in pratica, di schemi e costrutti presi in prestito e totalmente scissi dai bisogni e dalla realtà politica locale. Non voglio dire che quelle persone “sono state vendute allo straniero” o che hanno rappresentato “interessi esteri”, ma solo che sono state protagoniste di un racconto fantastico, privo di alcun contenuto politico reale.
Pensa che la cosiddetta twitter Revolution in Moldova, paese dove lei ha vissuto all’epoca dell’URSS, abbia trasformato in senso democratico la società di quella ex repubblica sovietica?
Credo che la rivoluzione twitter in Repubblica Moldova sia stata sopravvalutata e che le si attribuisca un ruolo maggiore di quello che le spetta. Resto del parere che gli eventi che hanno cambiato radicalmente le strutture socio-politiche in questo paese risalgono alla fine degli anni Ottanta, nel periodo sovietico. Fu allora che avvennero cambiamenti davvero importanti. La rivoluzione twitter ha avuto più che altro un forte impatto mediatico e una certa influenza su una sparuta élite intellettuale e su una classe media molto esigua. Gli altri certi sociali, la grande maggioranza della popolazione, non sono stati influenzati. Tuttavia, nella realtà le cose sono molto più complicate. La Repubblica Moldova negli ultimi anni sta attraversando delle trasformazioni radicali, alcune catastrofiche, che hanno origine in ambito economico, nient’affatto politico. Fenomeni quali l’immigrazione della forza lavoro, l’abbandono dei minori che ne deriva, poi la morte dei villaggi (la Moldova è uno stato dall’economia basata prevalentemente sull’agricoltura), il degrado delle infrastrutture, la riduzione al minimo dello stato sociale, la mancanza di posti di lavoro, il degrado del sistema sanitario ed educativo etc. hanno praticamente ridotto il paese alla povertà, condannandolo al marasma sociale e all’arretratezza. Non dimentichiamo che negli anni Sessanta-Settanta la Repubblica Moldova aveva compiuto passi importanti verso l’ammodernamento. Adesso è tornata indietro. Difficile fare pronostici riguardo allo sviluppo di questo paese. Ma le notizie che abbiamo non sono buone.
(Si ringrazia Anita Natascia Bernacchia per la traduzione dal romeno)
A fost publicat de curind in Polonia, la editura Claroscuro, in traducerea de Radosław Biniarz, cu titlul Urodzony w ZSRR.
Anul acesta, Salonul de Carte de la Torino (8 mai – 12 mai), unul dintre cele mai importante evenimente de gen din Italia, a ajuns la ediția a XXVII-a. România a fost reprezentată de scriitorul Vasile Ernu în contextul programului Tangram. Europa la 16 ani. I-am luat autorului o scurtă declarație după ce s-a întors în țară.
Povestiți-ne despre călătoria dumneavoastră în Italia. Cum s-a simțit reîntoarcerea în această țară și ce impresie v-a lăsat noua ediție a Salonului?
În ultimii ani am mers în Italia destul de des pentru ca mi-au fost traduse primele două cărţi (Născut în URSS – Nato in URSS şi Ultimii eretici ai Imperiului – Gli ultimi eretici dell’Impero – Editura HACCA). Am tot fost invitat la diverse tîrguri, festivaluri, dezbateri. În ultimii ani am fost de vreo 7 ori, aşa că Italia a început să-mi fie destul de familiară. Mi-am făcut mulţi prieteni atît în mediul italian, cît şi în cel al emigranţilor sau studenţilor români de acolo.
Îmi place să petrec mult timp în discuţii, să aflu lucruri, să cunosc grupuri de oameni, să aflu probleme lor. Vreau să înţeleg cum gîndesc şi cum interpretează anumite lucruri care mă interesează pe mine. Pun multe întrebări şi discut mult. Recunosc că mediul literar şi mai ales cel pur cultural în sensul „elitist” folosit la noi mă interesează foarte puţin. El este secundar pentru mine. Şi oricum, lucrurile importante nu se întîmplă acolo.
Fiindcă am stat doar cîteva zile, am petrecut numai o zi în tîrgul de carte, pentru că în rest am preferat să am întîlniri cu oameni din alte comunităţi, cu prieteni, să vizitez amicii, să discut cu protestatarii care pregăteau un mare protest legat de nişte probleme sociale majore din zonă, să vizitez ultimele scoaturi etc. Evident să discut cu cîteva grupuri din comunitatea română pentru că acolo se întîmplă nişte fenomene foarte importante.
Lucrul care m-a surprins la tîrg anul acesta e faptul că statutul de „ţară invitată” îl are Vaticanul. În Evul Mediu poate era o invitaţie potrivită, dar azi să inviţi Vaticanul la un tîrg de carte de talia celui din Torino mi se pare puţin ridicol. Dar mă rog, nu am cercetat mult problema aşa că nu vreau să fiu prea critic. Ştiu că e în mare modă noul Papă, pînă şi în rîndul grupurilor de stînga. Cînd o să-l văd că luptă împotriva sistemului bancar, aşa cum o spune creştinismul primar, o să-l cred, dar deocamdată foloseşte o critică moale şi parfumată. Dar e mai bine decît ce făceau precedenţii.
Cum a decurs întâlnirea cu publicul și ce așteptări v-au fost confirmate (sau infirmate) odată cu derularea evenimentului al cărui invitat ați fost?
Am fost invitat de organizatorii tîrgului. Deci nu am mers „trimis” de nimeni de aici şi nu am cheltuit banii statului român, ca să-i liniştesc pe unii vigilenţi şi rău voitori. De ce m-au invitat? Asta nu ştiu. Programul în care am fost inclus este unul gîndit pentru liceeni şi studenţi. Practic este un soi de pretext prin care se adună un public tînăr, aduci în faţa lor un scriitor sau un jurnalist şi vorbeşti pe temele care te interesează şi crezi că i-ar interesa.
Evenimentul are loc practic în una din cele mai mări săli ale tîrgului: Arena Bookstock. E o sală imensă şi cînd o vezi goală nu crezi că ea se poate umple. Culmea e că se umple. Cum reuşesc, nu ştiu. Majoritatea tineri. Şi reacţionează ca la concerte: aplaudă, strigă, urlă, fluieră. Asta e bine, pentru că îţi dai seama după reacţie unde te afli, iar la un moment dat începi să simţi ritmul. Dacă sala nu mai reacţioneză, e de rău. Trebuie să taci sau să găseşti o formulă de a-i înviora. Dacă spui ceva ce le place încep să facă zgomot. E prima dată cînd am lucrat cu acest tip de public. Dar recunosc că mi-a păcut. Totul a durat în jur de o oră şi jumătate. Moderator a fost cunoscutul scriitor italian Andreas Bajani.
Putem presupune că există diferențe de orizont cultural între tinerii români și cei străini. Care este perspectiva dumneavoastră asupra acestora și ce gânduri s-au înfiripat în urma dialogului cu cei sosiți la Salonul din Torino? Cum vedeți posibilitățile de apropiere dintre cele două fronturi culturale young?
Cred că tinerii de acolo şi cu cei de la noi au o mulţime de lucruri comune, un anumit tip de cultură comună urbană şi media, însă fireşte există, probabil, şi multe deosebiri. Pentru mine de exemplu, a fost destul de dificil să explic comunismul pe înţelesul tinerilor italieni care nu au avut un contact direct cu acest regim, nici ei, nici familiile lor. E adevărat că nici pentru tinerii români nu e uşor, iar pentru tinerii italieni e şi mai complicat. Dar asta e motivant şi incitant. Sau să le povesteşti despre România şi problemele de aici. Dar cum în ultimii ani m-am familiarizat destul de mult cu Italia şi problemele lor, atunci am încercat să fac paralele, să compar. Am putea fi surprinşi să aflăm, dar avem enorm de multe probleme comune şi asemănătoare, doar că la scări diferite. Capitalismul global a avut grijă să răstoarne postulatul lui Tolstoi care spunea: ne bucurăm la fel, dar suferim diferit.
Acum se pare că ne bucurăm diferit, sau tot mai rar, şi suferim la fel. Problemele noastre au început să semene foarte mult. Iar tinerii suferă enorm de mult, mai ales din lipsa locurilor de muncă care au devenit dintr-un drept un privilegiu. Precaritatea vieţii, care acum se ascunde sub termeni frumos ambalaţi precum „flexibilitate” şi „eficienţă”, a devenit un mod obişnuit de a trăi. Iar de aici vine un cumul de probleme sociale, economice, politice şi mai ales existenţiale. Şi cu cît mergi mai jos pe treptele sociale, cu atît tabloul devine mai sumbru. Iar cînd ajungi în mediile emigranţilor te apucă depresia.
Spuneți-ne mai multe despre următorul sau următoarele proiecte la care lucrați anul acesta.
Of, e greu să povesteşti despre ceva ce este în lucru. Sper însă ca anul acesta să scot o carte nouă. Dar dacă tot am fost în Italia pot spune că mă interesează enorm de mult o poveste legată de o reţea de trafic de copii. Pe unii îi cunosc. Nu e vorba de organe, sex sau altceva. E vorba de o reţea la care şi părinţii participă şi care cumva e o formă de „investiţie” în viitorul copiilor: pentru că în Est nu mai este speranţă, copiii sînt trimişi să trăiască într-un soi de şcoli cu regim special pentru ca la terminare să aibă dreptul la muncă. E un mecanism prin care se construieşte un soi de robie modernă. E foarte fascinantă povestea, dar deocamdată caut bani pentru o mică cercetare. Încă nu am toate datele problemei. Dar garantez că e ceva tragic şi fascinant….
In perioada 8-12 mai se va desfasura Salonul International de Carte de la Torino, ajuns la cea de-a XXVII-a editie. Tema editiei din acest an este Il Bene/Binele.
Vasile Ernu va fi reprezentantul Romaniei in cadrul programului Europe at 16, un proiect adresat tinerilor din liceele si universitatile din Torino si Berlin care are ca scop incercarea de a discuta ideea: ce mai inseamna Europa actuala din perspectiva sociala, politica, economica si culturala in viata de zi cu zi. In cadrul acestui proiect sint invitati 10 scriitori din intreaga Europa.
Astfel ca joi, 8 mai, de la ora 12.30, la Arena Bookstock, Vasile Ernu se va intilni cu tinerii cititori italieni si va discuta pe tema „Europa la 16 ani. Tangram”. Moderatorul discutiei va fi jurnalistul si scriitorul Andrea Bajani.
Nascut in URSS (Nato in URSS) si Ultimii eretici ai Imperiului (Gli ultimi eretici dell’Impero), volume semnate de Vasile Ernu, au fost traduse in limba italiana de Anita N. Bernacchia si au aparut la Editura HACCA.
Foto: Arena Bookstock
Ştiu că acum cîţiva ani nişte docotoranzi stăini s-au ocupat tangenţial de Născut în URSS. Unul se cocupa de wc-urile comuniste, altul de postcomunism, altul de ceva antropologie sovietica etc. Acum primesc asta. Un studiu publicat în Franţa. E car. Trebuie să fac rezervare la cimitir.
Gina Puică, « A l’encontre de la pensée unique roumaine : Vasile Ernu », in Hélène Lenz (dir.), Ecrire ailleurs : deux Moldavie(s), ReCHERches, Culture et Histoire dans l’Espace Roman, n° 11, automne 2013, Université de Strasbourg, ISSN : 1968-035X, ISBN : 978-286-820-560-5, pp. 223-241.
Notice bio de l’auteur : Gina PUICĂ est docteur en langue, littérature et civilisation françaises de l’Université de Nice-Sophia Antipolis. Assistante à la Faculté des Lettres et des Sciences de la Communication de l’Université de Suceava (Roumanie), elle a également été de 2007 à 2013 lectrice de roumain à l’Université de Strasbourg. Auteur de quelques dizaines d’articles universitaires et de nombreuses chroniques publiées au fil des années, Gina Puică est également traductrice littéraire. Parmi ses domaines et thèmes de recherche récents : la littérature francophone d’origine roumaine, les littératures de l’exil, le bilinguisme littéraire, les idéologies à l’œuvre dans la littérature, les rapports entre médias et intelligentsia, médias et pouvoir politique, respectivement médias, politique et justice en Roumanie.
Alexandru Mamina / www.argumentesifapte.ro
Într-o cultură dominată încă de referinţele vulgatei friedmaniene şi de fixaţiile anticomunismului de serviciu, în care conformismul ideologic (şi social) prevalează în raport cu atitudinea critică, volumul lui Vasile Ernu, ce reuneşte şi grupează problematic articolele publicate în ultimii ani, reprezintă un eveniment editorial demn de semnalat.
Este vorba de o evaluare a sistemului existent, pornind implicit de la întrebarea dacă trăim cu adevărat în „cea mai bună dintre lumile posibile”, sau dacă această convingere nu este decât o modalitate ideologică de a ne face să acceptăm necondiţionat capitalismul, identificat de unii în mod indistinct cu liberalismul? Este cea mai bună lume posibilă aceea în care tatăl său, în Republica Moldova, a primit la un moment dat pensia în umbrele în loc de bani? Comunismul, cu victimele şi sacrificiile respective, constituie un fel de alibi pentru capitalismul sălbatic. Volumul de faţă ne propune să ieşim din schema binară comunism sau capitalism, tertium non datur; să gândim nuanţat, adică să gândim, nu să repetăm clişee propagandistice prefabricate; să acceptăm că orice sistem este perfectibil, dar numai cu condiţia să-l confruntăm permanent cu aşteptările noastre, altminteri ne acaparează, ne impune logica lui supraordonatoare, disimulată în cazul acesta printr-o metafizică a pieţei care anulează voinţa individuală pozitivă şi controlul public. Poţi să nu fii de acord cu răspunsurile sau cu o parte din argumentele autorului, însă interogaţia ca atare trebuie apreciată.
Dintre chestiunile discutate, ne oprim asupra celei de care se leagă fundamental gestiunea activităţii sociale: chestiunea politicului, adică a structurii şi exercitării puterii. Aici remarcăm în special observaţia referitoare la denaturarea statului normativ, bazat pe reguli formalizate şi răspunsuri instituţionale, într-o formulă de conducere premodernă, care înlocuieşte procedurile cu autoritatea personală şi expertiza cuantificabilă cu discursul metaforic marca Serbastian Lăzăroiu (p. 37-46). Fenomenul este caracteristic României, dar unele manifestări sunt recognoscibile şi în alte societăţi, acolo unde aşa-numitelele „partide-cartel” îşi împart exerciţiul guvernamental în limitele aceleaşi clase politice endogame, organizată pe criterii clientelare.
România regresează aşadar către o specie de „feudalism” în beneficiul „baronilor” locali, în care fidelitatea se recompensează cu funcţii administrative sau prin firmele prietenilor de afaceri. Este însă un „feudalism” adaptat intereselor capitaliste, golit de onoarea nobiliară şi paternalismul de inspiraţie creştină, cărora li se substituie spiritul mercantil şi exploatarea indiferentă a muncii. Dacă ar fi să identificăm instrumentele noii puteri, credem că se disting descentralizarea accesului la resurse şi votul uninominal, ambele de natură să asigure supremaţia potentaţilor teritoriali. (A se vedea sub acest aspect şi aprecierile Gabrielei Creţu, din Reinventarea stângii).
Împotriva acestei tendinţe, ca om de stânga Vasile Ernu întrevede în principal soluţia revalorizării acţiunii statului, mai ales în domeniile culturii şi educaţiei, pe fondul mobilizării populare în apărarea drepturilor câştigate – indignarea despre care scria Stephane Hessel (p. 36, 194-195). Soluţia etatistă e corectă în sine, dar ni se pare insuficientă. Este adevărat că majoritatea celor cu opţiuni de stânga, mai puţin anarhiştii, susţin rolul statului în limitarea efectelor negative ale pieţei. Totuşi esenţa stângii nu este etatismul ci ideea egalitară, indiferent ce înţelesuri i se atribuie într-o doctrină sau alta. A te limita la intervenţia autorităţii publice înseamnă a rata miza accesului social la decizie, miză conţinută în problematica democratizării economice. Orice proiect egalitar trebuie să clarifice, măcar cu titlu principial, chestiunea participării salariaţilor la gestiunea întreprinderilor respective, or tocmai această chestiune lipseşte din volumul de faţă.
Un alt punct criticabil, din perspectivă conceptuală acum, este cantonarea cvasiexclusivă în limitele paradigmei marxiste, care îi prescrie autorului să explice evoluţiile politice în relaţie cu interesul de clasă. Interpretarea marxistă nu este valabilă în toate împrejurările istorice, ca de pildă în cazul Rusiei putiniene. Vasile Ernu consideră că înlocuirea puterii oligarhilor precum Boris Berezovski cu autoritarismul prezidenţial, se datorează trecerii capitalismului din faza individualismului aventuros, în faza corporativ-birocratică (p. 260). Fără a intra în amănunte, pe care spaţiul restrâns al unei recenzii nu le permite, credem că ascensiunea lui Vladimir Putin se clarifică mai bine în termeni weberieni, ca reacţie sistemică a complexului militaro-industrial autonom regrupat, ca să nu mai amintim alte motivaţii geo-politice sau mental-afective, fără conotaţii de clasă.
Altminteri, în volum se găsesc mai multe aprecieri interesante, în special cu privire la mediul cultural (reţele, institute, edituri, publicaţii). Sunt cu atât mai interesante, cu cât istoria structurărilor sociale postdecembriste, în funcţie de prietenii şi vasalităţi, de bani şi prestigiu, reprezintă o temă de cercetare ce îşi aşteaptă încă analistul. Cu titlu personal, ne bucurăm să constatăm că autorul reia exact punctul de vedere pe care l-am exprimat într-un articol despre Dan Puric şi Andrei Pleşu, în legătură cu fractura de rol a intelectualilor puterii ce se pretind intelectuali critici (p. 210-211).
Stilul e accesibil – un fel de jurnalism al bunului simţ aplicat existenţei cotidiene, chiar dacă trimiterile incidentale certifică şi referinţe subtextuale mai pretenţioase, dacă ar fi să-i amintim numai pe Andrei Tarkovski şi Martin Heidegger. Este un exerciţiu retoric adaptat scopului, şi anume crearea unei „mase critice” de stânga dincolo de micile grupuri universitar-publicistice vizibile actualmente. Ce şanse are un asemenea demers în afara politicii de partid – aşa cum preconizează Vasile Ernu – este deja altă problemă.
« go back —
keep looking »